W ŻYCIU W PEWNYM MOMENCIE NAPOTKASZ TRUDNE CHWILE. OZNACZA TO, ŻE MUSISZ BYĆ PRZYGOTOWANY NA ZNOSZENIE BÓLU I ZNALEZIENIE ROZWIĄZANIA W DOWOLNYM MOMENCIE. MUSISZ ROZWINĄĆ PSYCHICZNĄ WYTRZYMAŁOŚĆ WOJOWNIKA, KTÓRA POZWOLI CI STAWIĆ CZOŁA KAŻDEMU WYZWANIU LUB PRZECIWNOŚCIOM LOSU, JAKIE RZUCA CI ŻYCIE.
To dobry cytat, zacznę więc od niego. Czy to tylko puste słowa, które fajnie brzmią na papierze, a w rzeczywistości nie mają nic wspólnego z prawdziwym życiem? Wszystko zależy od naszego podejścia, od otoczenia i dobrych dusz. Im szybciej się otrząśniemy z szarej rzeczywistości, tym szybciej ujrzymy słońce po burzy. A ta bywa często nieobliczalna…
Kiedyś powiedziałem sobie: dość marazmu, życia pod czyjeś dyktando, dążenia do spełnienia nie swoich oczekiwań. W wielkim skrócie zacząłem słuchać siebie i być bardziej asertywny. Wyjście na świat wiązało się z utratą bufora bezpieczeństwa. Późno, ale trudno. Ten jeden krok w przód spowodował, że dziś mogę zabrać Was w opowieść o 24 godzinnej przygodzie z lękami, bólem i triumfami przeżywanymi jednocześnie. Historii, która zostanie ze mną na zawsze, a jej brzemię będzie jeszcze długo dudnić w mojej głowie.
Może trochę teorii – co to jest ten H3X? W dużym skrócie, to wszystkie możliwe długości Hurricane Heat w jednym – czyli HH (4-godzinny huragan), HH12HR (12-godzinny huragan) i HH24HR (24-godzinny huragan). Kiedyś najdłuższy Huragan odbywał się kilka razy w roku (na całym świecie), jednak od jakiegoś czasu, ten najdłuższy – organizowany jest tylko 1 w roku, w postaci międzynarodowego eventu jakim jest właśnie H3X w kilku krajach jednocześnie. To jedyna na dziś szansa, aby zdobyć ostatnią część Endurance Trifecty. Tak, w Huraganach również rozdawane są części Trifecty. Pozostałe wersje, HH i HH12HR można atakować w ciągu kalendarzowego roku gdziekolwiek się pragnie: w CEU, WEU, USA czy innych krajach. Wracając do zasad H3X: wydarzenie to daje możliwość wycofania się po 4h i po 12h – z trofeami odpowiednimi dla HH i HH12HR, albo też ataku na pełny 24-godzinny huragan. Podczas HH nie ma eliminacji, zadania polegają na indywidualnych i grupowych wyzwaniach mających na celu zgranie się i wspólną pracę nad powierzonymi celami. Ale już na HH12HR czy na HH24HR – zbiera się punkty lub je traci (w zależności od zadania i oceny Kryptei), co w konsekwencji prowadzi do awansu/finiszu lub eliminacji. W związku z tym po 4h, kiedy decydujesz się na pójście dalej w kierunku HH12HR (+8h) i nie zdobędziesz odpowiedniej ilości punktów, odpadasz bez niczego (nawet wypracowanych wcześniej trofeów za HH). Ta sama sytuacja ma miejsce po +12h. Decydując się na HH24H (+12h) zrzekasz się wypracowanych grantów za HH12HR i podejmujesz świadomie ryzyko. Jeśli ukończysz, zostajesz Finiszerem H3X (HH24HR), ale jeśli nie osiągniesz minimalnego pułapu punktów, wracasz z niczym. W teorii, bo tak naprawdę wracasz z bagażem pełnym doświadczenia, które wchłonąłeś podczas morderczych wyzwań, wracasz z nowymi przyjaźniami cudownych ludzi tak samo jak Ty zafiksowanych na różne, dziwne rzeczy. Jednym zdaniem – H3X daje Ci możliwość zdobycia tylko jednej części Endurance Trifecta, tej, na którą jesteś gotowy.
Po zdobyciu 16 Multitrifect w 2019 roku, w tym 6 Ultra na czele z Mistrzostwami Świata Ultra w szwedzkim Are, naturalną konsekwencją kolejnych wyzwań było uderzenie w mroczny, nieznany mi świat Spartan Endurance. Pamiętam dobrze, jak idąc rankiem na rejestrację, mijałem grupki ubranych na czarno freaków robiących różne dziwne rzeczy, wykrzykujących nieznane mi jeszcze hasła. Oni zazwyczaj kończyli nocne zmagania, a ja im tak tego zazdrościłem. Niejednokrotnie wzruszałem się razem z nimi. Dziwne, ale już wtedy próbowałem się utożsamić z tym, co oni mogli przeżywać podczas nocnych wydarzeń. A szczególnie jedno zdarzenie mi wyryło się w głowie, przepiękne podziękowanie od DJ’a, który puścił „We are the champions” grupy Queen na sam koniec koronacji. Ja umarłem, takich emocji nigdy nie przeżyłem. Dobre, właściwie dobrane nuty w połączeniu z magią wydarzenia mają ogromną moc. Ta kombinacja wrażeń zasiała w mojej głowie ziarnko czarnej żądzy w nieznanej mi jeszcze przestrzeni. I tak powoli rodził się plan, aby w 2020 powalczyć o siebie. W zimowym Valmorel śledziłem 4-godzinny Huragan jak szpieg z krainy deszczowców, podążając za nimi cały event. Tak bardzo chciałem być wtedy z nimi. Wiedziałem, że mój debiut w HH wydarzy się na Majorce dokładnie za miesiąc. Ale po powrocie z Francji, nie wytrzymałem i z partyzanta zapisałem się na HH w czeskim Brnie. Potem przyszła pandemia. Wszyscy zostaliśmy zblokowani. Plany zamrożone. Zakazy, nakazy, ograniczenia, restrykcje stały się codziennością. 4 miesiące marazmu. Czas leciał, powoli rządy uwalniały granice. I nadszedł czerwiec, a Spartan Extreme Endurance CEU zapowiedział 6 lokalnych HH w Czechach, na Słowacji i na Węgrzech. Rzutem na taśmę udało się wziąć udział w HH w Libercu, dokładnie w pierwszym dniu uwolnienia granic. Pamiętne wydarzenie, gdzie deszcz padał cały event, a na sam finisz wyszło słońce. Tydzień później ogłoszono pierwszy postcovidowy Spartan na Węgrzech, w Orfu. Oczywiście, pojawił się też pierwszy w tym roku HH12HR. Pamiętny event, w strasznym upale, gdzie po rozgrzewce miałem ochotę uciec. Miesiąc później uderzyłem w HH w Pezinoku, chyba najcięższa 4-ka do tej pory. Kolejna, wyjątkowa próba odbyła się we wrześniu w Andorze, HH12HR przeszedł do historii jako jeden z bardziej epickich huraganów. Reszta zaplanowanych eventów została odwołana, a kalendarz zbliżał się nieuchronnie do największego wyzwania – H3X.
Mentalnie, decyzja była jedna. Uderzam. Praktycznie, ze względu na zaostrzające się restrykcje w poszczególnych krajach, zapisu dokonałem tydzień przed wydarzeniem. Oczywiście, zapisałem się od razu na HH24HR, tak aby nie mieć możliwości wycofania się w trakcie trwania H3X. Znam swoje demony, skutecznie potrafią namieszać w mojej głowie. 2 tygodnie przed wydarzeniem dostaliśmy obowiązkowe wyposażenie. Wiedziałem, że nie będzie lekko. 20kg obciążenia, do tego 2 pełne cegły i 50 litrowy worek na piasek sugerował, że na plecach będziemy nosić około 50kg. I tak było. Plecak po zważeniu na rejestracji pokazał 35kg, a worek z piaskiem miał około 20kg. Ilu nas stawiło się na starcie? Dokładnie 33. Każdy zdeterminowany, aby zawalczyć o siebie i swój cel. Pełen obaw, co się stanie spoglądałem na pozostałych. Każdy z nich miał iskrę w oczach, żądzę walki.
HH
Wybiła 2 w nocy. Pełnia księżyca, bezchmurne niebo, gwiazdy. A my w ciszy stoimy nad zalewem w Domasa ustawieni w 3 rzędach i czekamy na sztorm. Każdy z nas zapewne miał burzę myśli, co stanie się w ciągu najbliższych godzin, czy będzie ciężko, czy uda się ukończyć? Ja również. Niepokój towarzyszył mi od tygodnia, a kumulacja trwała nadal. Nie udało się zdrzemnąć przed wydarzeniem. Wokół mnie stali silni ludzie, gotowi zmierzyć się z nieznanym. Niektórych znam i wiem, że to harpagany. A jednak i oni przeżywali to samo. Nikt chyba nie był gotowy na to, co mogło przyjść. Zaczęliśmy od rozgrzewki, nic nowego. Przysiady, wykroki, burpeesy, brzuszki przeplatane etosem wojownika. Obciążenie leżało z boku, ale niedługo. Standardowo na początku każdego huragana następuje weryfikacja fantów. I tym razem też tak było, ale co tam, z zasłoniętymi oczami. Nie ma łatwo, ale idzie nam gładko. Nadszedł czas na kilka międzynarodowych wyzwań. Zaczęliśmy od 15-minutowego planka/deski z plecakami. Tak, z 35kg na plecach. Chciałem mocno wygrać chociaż jedno z zadań dla Słowacji. Padło na planka, wytrzymałem pełny kwadrans. Każda ostatnia piątka była punktowana, zdobyłem więc 10 punktów. Kolejne zadania to przysiad z plecakiem z przodu i military press – czyli plecak nad głową. Tu już było ciężko. Po 5-minutowej przerwie rozdzielamy się na 3 teamy, wyciągamy cegły, mocujemy je na łydkach i zasłaniamy oczy. Z całym rynsztunkiem, czyli plecakiem i workiem z piaskiem ustawiamy się gęsiego za liderem, który miał odsłonięte oczy i ruszamy w nieznane. Jest noc, a zasłonięte oczy potęgują uczucie niepewności. Lider kieruje nami wykrzykując, lewa/prawa. Podążamy za nim krok w krok. W dół, w bagno, w wodę, potem do góry omijając różne przeszkody na ziemi. Zaufanie tu to podstawa. To było jedno z tych zadań, które całkiem dobrze wyrabia współpracę w drużynie. Niestety ciężar na plecach nie pomagał, ciążył na plecach coraz bardziej, a wędrówka się dłużyła. Komuś spadła cegłówka, ktoś strącił piłkę – niepotrzebne przerwy, które komplikowały zadanie. Doszliśmy do startu. Chwila przerwy, cegłówki w plecak i ruszyliśmy ku kolejnemu międzynarodowemu wyzwaniu. Jesteśmy nadal w 3 drużynach, z tym, że do jednej Hajni zaprosiła reprezentantów Słowacji, wśród nich i ja. Zadanie na czas, wszyscy w pozycji deski czekamy, aż jeden z nas przejdzie przez wszystkich nas na przemian górą i dołem ciągnąc za sobą swój worek z piaskiem. Zabawa trwa aż do chwili, kiedy każdy z nas ukończy bieg. Zrobione. Lecimy do kolejnego zadania. Ustawieni w kole w odległości co 3 metry mamy nieruchomo przerzucić swój plecak i worek z piaskiem. Trochę się gubimy jako drużyna, ale co tak dobrze przywraca do pionu jak nie burpeesy? Zadanie kończymy, choć nasze plecaki i worki z piaskiem wyglądają jak po wojnie. Przechodzimy do ostatniego zadania, w tym samym składzie mamy wykorzystać po 2 metry liny i upleść sieć, która wytrzyma w górze naszego lidera jak najdłużej. Znowu mamy szczęście, że w drużynie jest Pavel. Jego doświadczenie punktuje, a sieć powstaje z niczego. Dzięki. Chylę Tobie czoła, jesteś prawdziwy liderem. Tak kończymy pierwszy etap H3X. 8 osób odchodzi otrzymując swoje trofea, a my mamy małą przerwę na uzupełnienie zapasów, które starczą na kolejne 8 godzin bitwy.
HH12HR
Zaczynamy tradycyjnie od rozgrzewki. Wyciągamy cegły i małą piłkę pilatesową i zaczynamy ćwiczyć przysiady, pajacyki, burpeesy, boczne planki, brzuszki. Czas na indywidualne zadanie. To cecha charakterystyczna 12-godzinnych huraganów. Bierzemy worek z piaskiem i uderzamy w zadanie. Przez 2,5h musimy pokonać jak najwięcej pętli. Pierwsza ma 250m i pokonać musimy ją chodem niedźwiedzia, skokiem małpy czy dreptaniem kaczki (zmiana co 30 minut), oczywiście z workiem, druga zaś to 500m biegu z obciążeniem. Animal movment zabił chyba wszystkich, nie było to łatwe zadanie. Czwórki paliły przy kaczce i niedźwiadku. Przy tych ruchach bieg z workiem był odpoczynkiem. Łapiecie? Ostatecznie zdobywam w tym zadaniu 29 punktów z jednym minusem. Łyk wody i następne zadanie. Tym razem bez obciążenia przez 60 minut mamy poruszać się na pętelce 250m za pomocą burpees jump. I uwaga! Zadanie to jest premiowane minusowymi punktami. Na te słowa zareagowałem jak byk na czerwoną płachtę. Nikt mi nie będzie zabierać punktów. Finalnie tak się stało, bilans punktów wyszedł na 0, a ja ukończyłem z Nelly największą ilość okrążeń. To była ostra walka, pot leciał ciurkiem, a ja się zastanawiałem, kiedy minie ta godzina. Minęła z małym sukcesem, choć wysiorbała ze mnie ostatki sił. A były potrzebne przed kolejnym wyzwaniem. Nazwali to marsz z obciążeniem. I było to grupowe zadanie. Podzieleni w 2 drużyny, mieliśmy zmieścić się w 2h, aby powrócić na metę jako cały team. Z całym rynsztunkiem, czyli plecakiem i workiem, 55kg na plecach kierujemy się za Krypteią na linię startu marszu. Drużyna Pavla leci pierwsza. My za nimi. Krok po kroku dreptamy ile sił w nogach pod górę na stok. Ciężar jest tak ciężki, że odpoczywamy niemal co 5 kroków. A przed nami 1km wspinania się pod górę, teren jest ubłocony, w nocy padało. Zadanie grupowe, mamy skończyć jednocześnie jako cały team, pomagamy więc sobie nawzajem nosząc worki czy plecaki. Miejscami było tak ślisko i błotno, że chciałoby się złapać za jakieś gałęzie, pech w tym, że były to jeżyny pełne kolców. Co chwilę ktoś upadał, przewracał się. Na trasie ślimaki były szybsze. Po godzinie docieramy na szczyt, ale świadomość półmetku nie pomaga. Dla mnie zejście jest jeszcze bardziej ryzykowne. Do mety docieramy jako drugi team. Wypruci z sił dostajemy dodatkowe zadanie. 10 pompek z plecakiem, 10 wyciśnięć worka z piaskiem i 20 pajacyków z plecakiem. To był szczyt możliwości. Psychicznie padłem. Wróciliśmy do basecampu, nie ważne, że przegrani. Najważniejsze, że przetrwaliśmy. Na mecie okazało się jednak, że do nas dołączył jeden kolega z drużyny Pavla. Tym samym, to nasza drużyna ukończyła w całości zadanie. Tak zakończyła się część HH12HR. Jako totalny wrak człowieka musiałem zdecydować, czy brnę w to dalej. Z jednej strony nie miałem wyboru, zapis był na 24h, z drugiej jednak mogłem odejść z niczym. To w tym momencie pisałem do kilku z Was, że jest dramat. Że mam dość. Że perspektywa kolejnych 12h z obciążeniem i walką z nieznanym jest zbyt trudna do udźwignięcia. Potrzebowałem wsparcia, jednego słowa poparcia. Spoglądnąłem na kolegów, też mieli wątpliwości, ale uderzają. Decyduję się na to samo. Co będzie, to będzie w myśl zasady: „I will never quit”. Mamy 30 minut na rest.
HH24HR
Zostało nas 18. Uderzamy na polanę bez fantów. Jaka ulga. Zaczynamy znowu od rozgrzewki. Ku zaskoczeniu, rozciągamy się ćwiczeniami jogi, a na końcu układamy się na plecach i beztrosko leżymy oddychając pełną piersią. Dziękuję za tę chwilę. Siły powróciły. I dobrze. Kolejne 3 indywidualne zadania przed nami. Co na początek? Ano 3h przemierzania trasy w zwierzęcych pozach. A dokładniej obrazując: 200m krabem, kolejne 400m to militarne czołganie, kończąc na 400m biegiem tyłem, w części przez wodę. Na Majorce pokazałem, że krab to mój konik ?. Nieśmiało rozpocząłem więc walkę o jak największą ilość pętli. O ile krab poszedł zwinnie, to już na czołganiu zjadałem zęby, do tego stopnia, że mijające ślimaki musiały wysłuchiwać wiązankę przekleństw. Przy okazji miałem z kim pogadać, bo nie wiem jakim cudem, ale nikogo po drodze nie było. Tak minęło pierwsze okrążenie, na drugim dogoniłem ostatnich z pierwszego okrążenia. Hajni z niedowierzaniem gratuluje tempa i motywuje mnie, bym cisnął dalej: „It’s your time”. Zresztą każdy z prowadzących podpala ogień walki. To miłe i mocno podbudowuje morale. Kończę znowu totalnie wyczerpany na 4 pełnych okrążeniach i 125 metrach. Dostaje ujemny punkt, pewnie za językowe nieporozumienie instrukcji na początku. Na niebie rysuje się piękny, fioletowy zachód słońca. Wracamy do bazy i czekamy na kolejne zadanie. Karta punktowa pokazuje Memory chart. Czyli będzie zadanie pamięciowe. Ale oczywiście lekko utrudnione. W przeciągu 150 minut mamy odwzorować 36 symboli, które Stefan trzyma 1,5km od bazy w ciemnym lesie. A więc zadanie poniekąd biegowe, dla niektórych. Biegacze mieli łatwiej. Po dotarciu do Stefana, każdy miał minutę na zapamiętanie jak największej ilości symboli, a po powrocie do bazy, przed otrzymaniem karty do rysowania, trzeba było jeszcze zrobić 10 przysiadów z wyskokiem, 10 pajacyków i 10 burpees. Uwierzcie mi, że zejście do pompki przy burpeesie graniczyło z cudem, moje mięśnie czworogłowe błagały o litość. Oczywiście, że nie biegłem całej trasy. Zrobiłem łącznie 4 okrążenia, zapamiętując łącznie 32 symbole. To kosztowało mnie 2 punkty. Po krótkiej przerwie czekało nas trzecie zadanie, stricle biegowe. 10km na czas. Oj, to była katorga, był to bardziej spacer niż bieg w moim wykonaniu. Czas 1:25 zabrał mi 5 punktów. Minęła 23:00. Do końca zostały 3 godziny, a my wykonaliśmy wszystkie punktowane zadania. W głowie zaś rodziła się myśl, co jeszcze nas czeka? Przecież 3h to kawał czasu. Długo nie musieliśmy czekać na odpowiedź. Aby ukończyć H3X musieliśmy najpierw znaleźć skrzynię z medalami i koszulkami, a następnie otworzyć 4 zamki wykonując 4 grupowe zadania. Nie tracąc czasu otworzyliśmy zamek nr 1, a tam łamigłówka logiczna. Byliśmy chyba już mocno zmęczeni, bo poszliśmy nie tym torem co należało. Ostatecznie po 30 minutach wpatrywania się w kartkę z cyframi, jeden z nas wpadł na rozwiązanie, prawidłowe. Uff… Myślałem, że to nigdy nie nastąpi. Niestety tu nie potrafiłem pomóc, mój mózg wyłączył się… Szybko się podnieśliśmy do drugiego zadania. Zadania, które okazało się solą w oku. 500 burpees. Ta liczba przerażała, nawet gdybyśmy chcieli to wykonać grupowo (wyszłoby po 28 sztuk, tak zrobili w Austrii), niestety wyraźnie zostało podkreślone, każdy ma wykonać po 500 burpees. To była chwila, kiedy czas się zatrzymał, a słowa Hajni dudniły w uszach jak dzwony w kościele. Na szczęście mieliśmy w zespole naszą Nelly, która porwała się na lidera grupy i doprowadziła nas do finiszu. Ile to trwało, nie wiem. Jeden po drugim, mozolnie, ale do przodu docieraliśmy do ostatnich 10 sztuk. Triumfalnie, na głos odliczyliśmy do 10 i pogratulowaliśmy sobie nawzajem naprawdę dobrej roboty. Powiem Wam, że to zadanie było ucieleśnieniem całego etosu wojownika. Każdy wers pasował tu idealnie. Ale czas mijał nieuchronnie, a przed nami jeszcze 2 zadania. Co nam zaserwowano? Opróżnienie worków z piaskiem. Uff… To było łatwe. Ale chwileczkę – krzyknęła Katia wskazując na sentencję przyklejoną na przyczepie. Macie za zadanie zapamiętać ją, a następnie powtórzyć z pamięci w bazie wspólnie, jako drużyna. Pavel – doświadczona bestia – zaproponował, aby każdy z nas zapamiętał dwa słowa, które później powtórzymy jako team tym samym spełniając wymogi Kryptei. Uwierzycie, że wracaliśmy tam 4 razy? Niestety po 24h, wyczerpanie dawało o sobie znać, logiczne myślenie nie istniało, ale nikt nie miał pretensji do nikogo. Grzecznie powtarzaliśmy to aż do chwili, kiedy cały wiersz wypowiedzieliśmy co do słowa. A były to ważne słowa. Wy już je znacie. Od nich zacząłem moją opowieść i na nich skończę. Wydarzenia Spartan Endurance, oprócz strasznego wycisku fizycznego i psychicznego, uczą również wielu rzeczy. Pokonywanie niemożliwych zadań, pokora przed przyjęciem pomocy od innych, wreszcie wiedza, że z dna jesteśmy w stanie się podnieść znajdując pokłady nieziemskiej siły. To są również nowe znajomości i przyjaźnie. To był już koniec. Finał H3X. 18 osób dotarło do mety. Nie każdy zdobył minimalną ilość 56 punktów, aby otrzymać tytuł Finiszera HH24HR H3X. 8 osób zdobyło jednak doświadczenie, które pozostanie z nimi na całe życie i da im kopa do dalszej pracy, być może i do zdobycia tego, co tym razem było tuż za rogiem. Gratuluje każdemu z 33 uczestników H3X, jesteście bestiami. Dziękuję za każdą minutę z Wami. Dziękuję całemu Teamowi na czele z Hajni. To był zaszczyt uczestniczyć i walczyć w Słowacji. Obiecuję, że huragany zostaną w moim repertuarze na długo. Spotkamy się jeszcze nie raz. A największym marzeniem na dziś jest AGOGE, czyli prawie 2,5 krotnie dłuższy niż H3X. Największym wyzwaniem będzie jednak głód… Bo już na H3X było z tym ciężko. Pożyjemy, zobaczymy. Aroo!
3 komentarze
You are my hero
?
Cześć , bardzo Cie proszę o kontakt. Zamierzam wystartować w Agoge na Słowacji i mam różne myśli:) pomożesz proszę. Tomasz Brzozka na intagramie zegnieszniezlamiesz